• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Pocieszenie przez jedzenie. Co nam poprawia nastrój?

Anna Włodarczyk
16 grudnia 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 
Inny poprawiacz nastroju to chleb, już sam jego zapach koi skołatane nerwy. A chrupiąca piętka z masłem albo maczana w dobrej oliwie to już najwyższy stopień szczęścia. Inny poprawiacz nastroju to chleb, już sam jego zapach koi skołatane nerwy. A chrupiąca piętka z masłem albo maczana w dobrej oliwie to już najwyższy stopień szczęścia.

Schyłek roku to taki czas, w którym jem najwięcej rosołu, puree ziemniaczanego i kaszy manny. Parująca miseczka domowego dobra poprawia mi nastój i dodaje energii, to mój sposób na przetrwanie zimnych dni. W kolejnym odcinku cyklu "Trójmiejskie historie kulinarne" Ania Włodarczyk udowadnia, że jedzenie może pomóc w trakcie jesiennych dni. W poprzednim opowiedziała o drobnych kulinarnych przyjemnościach.



Czy poprawiasz sobie nastrój jedzeniem?

Jako osoba urodzona w Polsce, powinnam być biologicznie przystosowana do listopada, zimnego grudnia czy lutego, mieć na nie jakąś wewnętrzną odporność. Dzielnie znosić wilgotną szarugę, dramatycznie krótkie dni i niemożebnie długi okres ciemności, podgniłe liście oblepiające krawężniki i posępną łysinę drzew. Tymczasem w tym czasie jest mi po prostu smutno, walczę ze spadkiem energii i negatywnym spojrzeniem na świat. Wszystko zmienia się, gdy spadnie śnieg, pod warunkiem, że nie przeistoczy się zaraz w szarą breję (co niestety często ma miejsce).

Jedni umilają sobie ten czas zaszywając się na kanapie z kubkiem herbaty i książką. Inni, którzy są chyba w większości, pochłaniają nowe sezony seriali, które o tej porze roku mnożą się i pączkują, by osłodzić widzom jesienne smutki. Jeszcze inni - i ja należę do tej grupy - pocieszają się jedzeniem. To pocieszenie może mieć dwa oblicza: zjadanie ulubionych potraw lub sam proces gotowania. To pierwsze od dawna ma swoją nazwę: tzw. comfort food to nic innego jak jedzenie poprawiające nastrój.

Każdy ma swoją ulubioną gamę smaków i zapachów, najczęściej to potrawy kojarzące się z ciepłem domowego ogniska, kuchnią mamy lub babci. Moi kulinarni pocieszyciele to bardzo proste rzeczy, które jadałam w dzieciństwie. Wieczorem lubię zjeść kaszę mannę z łyżeczką masła ślizgającego się po powierzchni i kryształkami cukru topiącymi się w zetknięciu z tłuszczem. Niezmiennie nastrój poprawia mi miska aksamitnego, pachnącego gałką muszkatołową puree ziemniaczanego, do szczęścia nie potrzeba mi żadnych innych dodatków. Musi być tylko idealnie utłuczone i tłuste, a więc jesienią nie żałuję mu masła i śmietanki. Miska rosołu, który pyrkał na małym ogniu przez co najmniej dwie godziny to potężna dawka energii i naturalny oręż w walce z chorobami. Zresztą nie tylko rosół, ale i inne zupy przychodzą z pomocą w zimne dni - rozgrzewają i pocieszają (ci, którzy nie radzą sobie w kuchni, zupne pocieszenie mają szansę znaleźć w gdańskiej Chochli, miejscu serwującym co dzień kilka rodzajów zup).

Inny poprawiacz nastroju to chleb, już sam jego zapach koi skołatane nerwy. A chrupiąca piętka z masłem albo maczana w dobrej oliwie to już najwyższy stopień szczęścia. W idealnym świecie bochenek wyskakuje z domowego piekarnika, ale w rzeczywistości mam kilka ulubionych miejsc, gdzie zaopatruję się w pieczywo.

Przeczytaj więcej felietonów Ani Włodarczyk

  • Miska rosołu, który pyrkał na małym ogniu przez co najmniej dwie godziny to potężna dawka energii i naturalny oręż w walce z chorobami. Zresztą nie tylko rosół, ale i inne zupy przychodzą z pomocą w zimne dni - rozgrzewają i pocieszają.
  • Drugi rodzaj kuchennego pocieszenia to sam proces gotowania. W odróżnieniu od potraw, których smak działa na nas kojąco, tutaj pozytywnie nastraja gotowanie, siekanie, mieszanie topiącej się czekolady, formowanie ciasteczek, wyrabianie ciasta drożdżowego...
  • Moim ostatnim odkryciem w jest gruzińska piekarnia w Gdańsku. Większą część niedużego pomieszczenia piekarni zajmuje okrągły piec, w którym na bieżąco wypiekane są chlebki i chaczapuri.
  • Dla wielu tabliczka czekolady jest dobra na niemal wszystko...
Każdy ma swoją ulubioną gamę smaków i zapachów, najczęściej to potrawy kojarzące się z ciepłem domowego ogniska, kuchnią mamy lub babci. Moi kulinarni pocieszyciele to bardzo proste rzeczy, które jadałam w dzieciństwie
Moim ostatnim odkryciem jest gruzińska piekarnia w Gdańsku, zawsze wychodzę z niej z co najmniej dwoma bochenkami płaskiego, wrzecionowatego chlebka gruzińskiego. Większą część niedużego pomieszczenia piekarni zajmuje okrągły piec, w którym na bieżąco wypiekane są chlebki i chaczapuri. Odwiedziłam to miejsce już kilka razy i za każdym trafiałam na cieplutkie pieczywo, więc już w drodze do domu zjadałam go połowę... A w domu lekko podgrzewam bochenek i potem maczam go w wymieszanej z solą i pieprzem oliwie (tę kupuję w zaufanym sklepiku w Gdyni). Ten smak kojarzy mi się z wakacjami i naprawdę rozjaśnia grudzień bez śniegu! Wielbicielom bardziej tradycyjnych wypieków polecam Le Bonjour (w Gdyni lub Gdańsku), ich chlebek z orzechami laskowymi albo pajda maślanej brioszki przepędzi wszystkie smutki. Swoją drogą, trójmiejskie poszukiwania miejscówek z dobrym pieczywem to bardzo szeroki temat zasługujący na odrębny felieton.

Drugi rodzaj kuchennego pocieszenia to sam proces gotowania, ja określam to jako comfort cooking, w nawiązaniu do określenia comfort food. W odróżnieniu od potraw, których smak działa na nas kojąco, tutaj pozytywnie nastraja gotowanie, siekanie, mieszanie topiącej się czekolady, formowanie ciasteczek, wyrabianie ciasta drożdżowego... Chodzi o zbiór czynności, które pozwalają odetchnąć głowie i sprawiają, że podczas ich wykonywania wpada się w trans.

Doskonałym przykładem jest tu risotto - aby wyszło dobre, trzeba je długo, cierpliwie mieszać. Podczas tej czynności mózg się wyłącza, ulatują natrętne myśli, a my skupiamy się na chochli i tym, by risotto się nie przypaliło. Taka kuchenna medytacja, doskonała na schyłek roku, ale i na ciężki czas przednówku, kiedy znużenie zimą sięga zenitu, a na wiosenną zieloność trzeba jeszcze trochę poczekać...

Zobacz także: Gdzie w Trójmieście na risotto

O autorze

autor

Anna Włodarczyk

miłośniczka dobrego jedzenia, autorka bloga Strawberriesfrompoland oraz książek "Zapach truskawek. Rodzinne opowieści" i "Retro kuchnia". Od lat zakochana w Trójmieście. W swoim cyklu "Trójmiejskie historie kulinarne" oprowadza nas po swoich ulubionych smakach i miejscach.

Miejsca

Opinie (67) 8 zablokowanych

  • (5)

    czekolada i mięso dają mi radość :)

    • 27 3

    • to tłuszcz daje radość (3)

      • 7 2

      • (1)

        Szkoda, ze mój tluszcz nie daje mi radości :(

        • 11 3

        • masz złe podejście :)

          • 4 0

      • mi daje :)

        • 5 0

    • Comfort cooking - kolejny przykład indolencji językowej.

      • 1 0

  • Czekolada nie pyta, czekolada rozumie. (2)

    • 57 1

    • (1)

      Mi pomaga kebs z sosem czosnkowym i cebulowym

      • 5 0

      • Na pewno pomaga na trawienie :)

        • 1 0

  • Bardzo lubię jedzonko z KFC. (2)

    • 16 34

    • Nie wiem czy na serio czy dla podpuchy to napisałaś.
      A ja na serio lubię KFC. Raz w miesiącu, na maksymalnym głodzie, lubię zamówić 5 kawałków w zwykłej panierce, koniecznie ze świeżego smażenia (nawet jakbym miał czekać 30 minut). Do tego grube frytki, też koniecznie gorące, a nie zleżałe. A potem kwadrans żołądkowego orgazmu.

      Na chandrę lub w nagrodę po ciężkiej robocie lubię jeszcze pizzę z Domino's - Extravaganza, ew. "12 składników", na grubym. Do tego obowiązkowo 0.33l zimnej Pepsi w puszce (trzeba zapewnić sobie zawczasu). Bardzo dobra pizza, jak ta z Pizzy Hut w połowie lat '90, gdy bardziej się starali po wejściu na rynek w PL. Może dlatego taka dobra, bo mam ją pod domem i zawsze dociera gorąca? Pierwsza pizza z normalnym sererm, a nie ścierwem, a ciasto od spodu suchutkie, a nie tłuste. Niebo a ziemia w stosunku do osiedlówek. A jak raz zapomnieli o mięsie (niezłe, co?), to za 15 minut od telefonu z reklamacją była druga pizza (pewnie z bonusem, ale... smakowała!)

      I wiecie co - nigdy po KFC ani po innym FF nie sr*łem, nie rzygałem. Nigdy. Może dlatego że dokładnie myję ręce zanim dotknę tego śmieciowego jedzenia? Obserwując ludzi dookoła, to każdy bierze je w brudne łapy, nie dziwne, że potem niektórzy opisują swoje sensacje po zjedzeniu FF.

      • 16 9

    • Fuj

      • 5 6

  • Ja już sobie nastrój skutecznie poprawiłem (8)

    Od początku grudnia plus 2 kg. Wiecznie głodny, wiecznie niezadowolony, że "to nie to". Dopiero kawał wołowego mięcha, fura dymiących ziemniaków w łupinach, kawałek masła, jakiś porter nie za zimny dają uczucie satysfakcji. Albo dobre śledzie, tłusty łosoś wędzony w kawałku na zimno, "w ilości dopóki nie wzbiorą mdłości".

    • 20 8

    • (2)

      a potem zawał w wieku 52 lat :)

      • 2 9

      • nie od tego są zawały (1)

        tylko od przewlekłego stresu i siedzenia na d..
        Robotnicy budowlani nie mają zawałów, bo nie siedzą na tyłku i się nie stresują, a codziennie żywią się 10 bułkami i najtańszymi parówkami zapitymi 2 litrami słodkiego "napoju o smaku owocowym", do tego fajeczki też niemal każdy popala.

        Śledzie to bogactwo Omega 3, łosoś podobnie, czyli przeciwny biegun czynników wpływających na zawały :)
        Wołowina to źródło pełnowartościowego białka. Sto razy zdrowsza niż smażony schaboszczak...

        Trudno, żeby w grudniu czerpać siłę i radość z jedzenia trawy i nowalijek.

        • 15 3

        • "Robotnicy budowlani nie mają zawałów" - wiadomosci z Faktu? Nie spie, bo trzymam szafe?

          • 3 1

    • Ty to pownieneś (3)

      jadać prosto z parnika.

      • 6 1

      • hahaha padłem hahaha

        • 2 0

      • (1)

        Ziemniaki z parnika - chętnie! Chrum-chrum! :)
        Tylko, po pierwsze - ziemniaki dokładnie umyte, bez skaz, dość mączyste, a wcale nie łatwo takie kupić, bo w sklepach na ogół barachło totalne... A po drugie - fleur de sel do nich poproszę, sól morską w postaci "kwiatu" (delikatnych małych grudek).

        • 3 1

        • i nie dodawać śruty

          bo się ciężko gryzie,
          za to pokrzywy jak najbardziej, pycha

          • 0 1

    • Jaki porter?

      • 0 1

  • A dziś wieczorem robię (1)

    Oscypki owinięte boczkiem wędzonym w piekarniku i żurawinką a dodatkowo grzaniec z plastrami pomarańczy.

    • 23 14

    • Dobry pomysł, a ktoś pewnie zminusował za to "zdrobnionko" w określeniu żurawiny.

      • 6 4

  • Pizza!

    • 16 5

  • Golona i piwo ! (2)

    • 17 6

    • Zuch !
      też lubię zestaw prawdziwego mężczyzny :)

      • 4 0

    • Panowie jestem z wami

      Panowie jestem z wami

      • 3 0

  • "zakochana w Trójmieście". (2)

    Leczą mnie takie określenia.

    • 21 16

    • (1)

      "od lat zakochana w Trójmieście" - czyt. nie jestem stąd, ale przyjechałam na studia/do pracy i zostałam.

      • 15 3

      • Ty mnie nie tłumacz z PL na PL, bo nie o wyjaśnienie znaczenia mi chodzi ale o sposób okreslenia go.

        • 1 0

  • zajadanie smutkow, jedzenie kompulsywne...

    • 11 5

  • (2)

    A ja mam problem by coś przełknąć , nie lubię jeść , lubię aktywność , gry planszowe też nie raz nie pamiętam czy jadłam czy nie tacy też bywają i co zrobić a jak ktoś dziko łapczywie je to już mi się wtedy w ogóle nie chce jeść

    • 3 8

    • faktycznie gra planszowa jest formą aktywności chyba tylko nadgarstka

      • 13 0

    • Witam.Mam tak samo.Pozdrawam Wlo.

      • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Rodzinne Niedziele - Brunch Mera Brasserie

170 zł
degustacja

Niedzielny brunch z muzyką na żywo

190 zł
muzyka na żywo, degustacja

Bufet Włoski w Sheraton Sopot

240 zł
muzyka na żywo, degustacja

Katalog.trojmiasto.pl - Wkrótce otwarcie

Najczęściej czytane