• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jakub Hartman: czy mielony w menu to powód do wstydu?

Łukasz Stafiej
5 stycznia 2019 (artykuł sprzed 5 lat) 
"Mój smak dzieciństwa to kotlet mielony, a dziś na próżno szukać go w trójmiejskich restauracjach. We Włoszech wszędzie serwują al forno, w Niemczech - frykadele, w Szwajcarii - hacktaschli, a w Hiszpanii albondigas i wszyscy są dumni z tego. Dlaczego mielony w karcie, miałby być powodem do wstydu?" "Mój smak dzieciństwa to kotlet mielony, a dziś na próżno szukać go w trójmiejskich restauracjach. We Włoszech wszędzie serwują al forno, w Niemczech - frykadele, w Szwajcarii - hacktaschli, a w Hiszpanii albondigas i wszyscy są dumni z tego. Dlaczego mielony w karcie, miałby być powodem do wstydu?"

- Polskiej gastronomii brakuje dobrego marketingu i pewności siebie. Musimy nauczyć się sprzedawać swoją kulturę w pięknym opakowaniu. Wyzbyć się kompleksów. Powrócić do smaków dzieciństwa i uwierzyć w nie. Mój smak dzieciństwa to kotlet mielony, a dziś na próżno szukać go w trójmiejskich restauracjach - mówi szef kuchni Jakub Hartman, który gotować zaczynał w Trójmieście, a od kilku lat szefuje w zagranicznych restauracjach. Rozmawiamy o gastronomicznej emigracji, kuchni japońskiej i potencjale polskich kulinariów.



- Kiedy wyjeżdżałem z kraju myślałem, że wiem dużo na temat kuchni japońskiej. Po kilku tygodniach obserwacji mieszkańców Nipponu zrozumiałem, jak daleko w tyle jestem i jak wiele przede mną - mówi Jakub Hartman. - Kiedy wyjeżdżałem z kraju myślałem, że wiem dużo na temat kuchni japońskiej. Po kilku tygodniach obserwacji mieszkańców Nipponu zrozumiałem, jak daleko w tyle jestem i jak wiele przede mną - mówi Jakub Hartman.
Łukasz Stafiej: Łatwo było wyrwać się na świąteczny urlop ze szwajcarskiej restauracji?

Jakub Hartman: Tak, jeśli jest się szefem kuchni i ma się poukładany zespół. A poważnie mówiąc, najwięcej pracy to listopad i grudzień, czyli czas, kiedy firmy robią dużo imprez, a do Zurychu przyjeżdża sporo turystów na świąteczne jarmarki. Praktycznie do 20 grudnia nie wychodzimy z kuchni. Potem wszystko się luzuje i pozostaje Sylwester. Więc można sobie pozwolić w okresie świątecznym na mały urlop.

Pytam, bo polska gastronomia wciąż narzeka na kiepskie warunki pracy: brak stabilności, umów, jasnych zasad urlopowych itd.

Pamiętam polską gastronomię sprzed dziesięciu lat i nie przypominam sobie, żebym pracując w restauracji miał kiedykolwiek urlop. Kumulowałem swoje dni wolne, zamieniałem się z kolegami i wówczas mogłem pozwolić sobie na jakieś wczasy. Jednak jak masz dwadzieścia kilka lat i perspektywę zarobienia większych pieniędzy, to myśli o urlopie schodzą na dalszy plan. Teraz i tak jest lepiej.

Na tzw. "Zachodzie" to już chyba w ogóle raj.

Odkąd wyjechałem, wszystkie warunki pracy miałem na przysłowiowym papierze. Urlop, stawka, czas pracy, nadgodziny itp. Zależało mi na tym, bo chciałem mieć poczucie bezpieczeństwa. Aczkolwiek znam przypadki, gdzie właściciele płacą do ręki i unikają podatków. Wszędzie są tacy, którzy chcą przyciąć parę groszy.


Jakie są największe różnice między polską a europejską gastronomią?

Przede wszystkim restauracje żyją tutaj przez cały rok. Odkąd zacząłem pracować za granicą, podział na "sezon" i "po sezonie" odszedł w niepamięć. Zupełnie inaczej zarządza się taką kuchnią. Wychowywałem się w czasach, kiedy mroziło się mięsa i ryby. Tutaj nie ma takiej opcji. Codzienne dostawy świeżych produktów to norma. To znacznie ułatwia organizację codziennej pracy, skraca czas obróbki i serwis, a wówczas życie na kuchni staje się łatwiejsze. Choć wiem, że w Polsce to też powoli się zmienia i w dobrych lokalach jest podobnie.

Jedzenie: kulinarne imprezy w Trójmieście


Ludzie się różnią?

Jeśli chodzi o wiedzę i przygotowanie do zawodu, to tak. W Niemczech każdy kucharz musi mieć ukończoną egzaminem 3-letnią szkołę zawodową. Osoba, która nie ma takiego dyplomu, po prostu nie ma szans być pełnoprawnym kucharzem. Nie ma drogi na skróty. Plus tego jest taki, że każdy absolwent potrafi się w praktyce odnaleźć na kuchni. Wie, co to jest demi glace, carcasse, sos foyot itd. A co najważniejsze potrafi te podstawowe rzeczy przygotować. Proszę mnie źle nie zrozumieć, absolutnie nie chcę zaniżać poziomu polskiej gastronomii. Chcę powiedzieć, że łatwiej się pracuje z ludźmi, którzy mają podstawową wiedzę w danym zawodzie i nie trzeba im tłumaczyć podstaw.

Podróże za pracą w kuchni kształcą?

Najbardziej kształci obcowanie z ludźmi innych nacji. Kiedy wyjeżdżałem z kraju myślałem, że wiem dużo na temat kuchni japońskiej. Po kilku tygodniach obserwacji mieszkańców Nipponu zrozumiałem, jak daleko w tyle jestem i jak wiele przede mną. Tego nie zastąpiłaby żadna szkoła. Pamiętam pierwsze doznanie smakowe, kiedy jeden z Japończyków otworzył jeżowca morskiego i dał mi spróbować prosto z muszli jego ikry. Albo mojego włoskiego przyjaciela, który po raz pierwszy poczęstował mnie burratą, delikatnym serem z bawolego mleka o konsystencji masła. Są to wspomnienia niczym z dzieciństwa, ale to były smaki, o których wcześniej nawet nie słyszałem. Nie należy jednak zapominać, że to ciężka praca, codzienny stres, czasami może nawet i większy, bo człowiek ma poczucie, że jest daleko od domu. Wyjazd do obcego kraju to też szkoła życia.


Czego się pan nauczył na obczyźnie?

Dostałem szansę pracy i nauki jednocześnie na bardzo ekskluzywnych produktach, o których wówczas w tamtych czasach w Polsce mogłem co najwyżej poczytać. Wołowina Wagyu, której kilogram kosztuje około 200 euro. Biała trufla Alba, za którą płacimy około 2700 franków szwajcarskich za kilogram. Łosoś Balik, słynny szwajcarski rarytas, którego cena waha się od 180 do 250 euro za kilo. Do tego wszelkie możliwe owoce morza: homary, kraby śnieżne, jeżowce morskie, kraby królewskie... I nagle ja, chłopak z Gdyni trzymam w ręku nóż i dziennie przerabiam kilogramy tych produktów, ucząc się, jak z nich korzystać, a po czasie sam kreuję dania. Spełnienie marzeń.

Ale zachodnia gastronomia to nie tylko kosztowne produkty. Nauczyłem się i odkryłem wiele nowych technik gotowania oraz zwracania uwagi na szczegóły, pozornie nie są istotne, ale w przypadku zaniedbania mogą znacząco wpłynąć na smak potrawy. Przekonałem się, że kluczem do sukcesu jest perfekcyjna organizacja. Bez tego praca na kuchni szybko legnie w gruzach.

Zmieniło to pana?

Nauczyłem się, żeby się nie bać rywalizacji, nie bać się prosić o pomoc i że tak naprawdę nie mamy się czego wstydzić pod względem kulinarnym. Dostałem szansę pracy z niesamowitym szefem, którego poznałem w Nobu - Jonem de Villa. Niesamowity gość. Umiał rozpoznać, czy mój nóż jest wystarczająco ostry po samym dźwięku przecinanego papieru. On mi pokazał wiele sztuczek w kuchni. Zresztą sama możliwość obserwacji jego pracy była czystą przyjemnością.

Presja była? W londyńskiej Nobu bywają ponoć największe gwiazdy.

Na początku była ekscytacja. Pamiętam swój pierwszy dzień, kiedy na liście było ponad trzysta rezerwacji na wieczór. A obok lista ze stolikami i nazwiskami VIP, m.in. Rafael van der Vaart, Mary J. Blige, Vin Diesel, Jason Statham, Adam Levine czy Fabio Capello. Stoisz na swojej sekcji i nagle head chef mówi do ciebie: "VIP table 25 Fabio Capello". I już wiesz, że danie musi być jak z obrazka, w tempie ekspresowym, nie ma szans, żeby coś nie grało, talerz będzie przez chefa oglądany z każdej strony. Przyznam, że łapa na początku się trzęsła. Największym uznaniem jest, gdy któraś z tych gwiazd chce ci osobiście podziękować. Raz się zdarzyło. Padło na Kylie Minouge. Jednak po kilku miesiącach już nie zwracałem uwagi na to, czy gotuję dla gwiazdy, czy zwykłego gościa. Po prostu chciałem być najlepszy.

W Polsce nie było dla pana miejsca? Przecież uchodził pan za eksperta od sushi i kuchni japońskiej. Pomagał pan przy otwieraniu pierwszych tego typu lokali.

Powiem nieskromnie, że byłem nawet pomysłodawcą i współtwórcą niektórych z nich. Jednak, jak to bywa czasami, wpierw musisz zrobić krok wstecz, żeby zrobić dwa do przodu. Marzyłem, aby być na swoim i w 2009 roku otworzyłem własny lokal z kuchnią włoską i koktajlami. Popełniłem wówczas błąd. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że kuchnia japońska jest moim gastronomicznym przeznaczeniem i nie ma sensu iść na skróty. Pojawiła się okazja na wyjazd do Londynu do jednej z japońskich restauracji. Wówczas o Nobu tylko marzyłem. Marzenia jednak się spełniają, jeżeli dążymy do ich realizacji.


W połowie ubiegłej dekady kuchnia japońska to była wręcz wiedza tajemna w Polsce.

Praktycznie nie było szans dowiedzieć się czegoś o tej kuchni. Google w ogóle nie reagowało na zapytania o kuchnię japońską. Jedyne co wyskakiwało, to zdjęcia sushi, yakitori i pierożków gyoza. Książek było mało. Przynajmniej tych w języku polskim. Ja miałem w dodatku utrudniony start z kolegami, bo w Trójmieście brakowało zwyczajnie konkurencji. Czuliśmy się pionierami i to było zgubne. Niektórzy z nas po kilku miesiącach pracy w sushi barze czuli się pewni jak Noriaki Kasai na skoczni narciarskiej. Oczywiście bezpodstawnie. Tylko zapał i własna determinacja sprawiała, że poszerzaliśmy swoją wiedzę poprzez różnego rodzaju wyjazdy czy też dyskusje z innymi szefami.

Jak to się stało, że Polak stał się ekspertem od japońskich smaków?

Nie powiem, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jako niespełna dwudziestolatek dostałem szansę uczestniczenia w nowym projekcie, jakim było otwarcie pierwszego prawdziwego sushi baru w Trójmieście w wersji Kaiten (pływające łódeczki). Właściwie nawet nie wiem kiedy, ale kuchnia japońska stała się moją pasją. Nawet pracę magisterską pisałem na temat jej tradycji. I tak już mija blisko 15 lat, kiedy się tym zajmuję.


Hartman był jednym z pierwszych trójmiejskich kucharzy specjalizujących się w kuchni japońskiej. Hartman był jednym z pierwszych trójmiejskich kucharzy specjalizujących się w kuchni japońskiej.
Co jest dla pana największą wartością w kuchni?

Człowiek. Bez dwóch zdań. Od nas samych wszystko się zaczyna. Bez dobrych ludzi nawet sam Gordon Ramsey nie osiągnąłby zbyt wiele. Pracujemy z ludźmi, gotujemy dla ludzi. Wszystko kręci się wokół człowieka. Ważne jednak, aby był on pozytywnie nastawiony do swojej pracy. Nie znoszę narzekania na kuchni.

Może czas wrócić do kraju? Odnalazłby się pan tutaj?

Badam rynek trójmiejski. Nie ukrywam, że jest to mój następny cel. Jestem w stałym kontakcie z kilkoma kolegami z branży i wiem, że nie miałbym problemu z powrotem do trójmiejskiej gastronomii. Interesują mnie jednak ambitne projekty. Japońska restauracja, która nie będzie kojarzona z sushi barem, wykorzystanie regionalnych składników i produktów. Daję sobie 2-3 lata i na pewno w Trójmieście się pojawię.

Czego nam brakuje, żeby równać do najlepszych?

Dobrego marketingu i pewności siebie. Jeszcze nie tak dawno Skandynawia wcale nie była jakimś gastronomicznym eldorado, a dzisiaj narzucają swoje trendy. Bo uwierzyli w siebie i wypromowali swój potencjał. Jesteśmy na najlepszej drodze, żeby iść w ich ślady, tylko musimy się nauczyć sprzedawać swoją kulturę w pięknym opakowaniu. Wyzbyć się kompleksów. Powrócić do smaków dzieciństwa i uwierzyć w nie. Mój smak dzieciństwa to kotlet mielony, a dziś na próżno szukać go w trójmiejskich restauracjach. We Włoszech wszędzie serwują al forno, w Niemczech - frykadele, w Szwajcarii - hacktaschli, a w Hiszpanii albondigas i wszyscy są dumni z tego. Dlaczego mielony w karcie, miałby być powodem do wstydu?

Opinie (216) ponad 10 zablokowanych

  • ogwiazdkowani szefowie- pasza pięknie pokolorowana

    W trójmiejskiej gastronomii brakuje odpowiedzialności, jasnego rozkładu zadań dla poszczególnych osób, na kuchniach jest zawiść o czas i pasję, tych dwóch rzeczy trzeba bronić jak lew- a gdy Ci się to uda, jesteś znienawidzony przez załogę. Na kuchniach z zawiści i złości na szefa podaje się złe jedzenie gościom, wtrąca się małe, niesforne chochliki w każde z dań- to jedyna możliwość odegrania się ( w głowie kucharza) za brak odpowiedzialności szefa w obec pracownika.
    Do wszystkiego dodać jeszcze korporację i wyścig szczurów oraz spotkanie pracowników, którzy w jednym miejscu sfrustrowani siedzą 30 lat- taki wielki gastronom Janusz, nie daje żyć nowym możliwościom, trendom, pasji- on tam jest żeby dobić do emerytury i nie dać żyć innym. Młodzi toczą walkę o pasję i niezgorzknienie duszy przy tym wszystkim. Po 9latach zrezygnowanie i niechęć do oddawania pasji w tak nieodpowiedzialne ręce.
    Już się tym nie zajmę, swojej miłości nie powierzę żadnemu z was.

    • 7 1

  • W piekarniach nie ma sniadan. Kanapki sa tylko na stacjach benzynowych 14pln/szt!??? (3)

    Nie ma pubow , oberzy, czy restauracji od 7rano do 23ciej lub 2giej :
    * rano pelne sniadanie
    -przerwa
    * lunch
    -przerwa
    * diner i piwo, wino na wieczor

    Niema nigdzie sklepikow, kanapka, sok, kawa od 7dmej rano do 12-14stej.
    A piekanie nie robia kanapek. Sa kanapki tylko w woreczkach mokre z lodowki w zabkach pelen syf...

    • 16 0

    • (1)

      Nie oplaca sie bo za malo ludzi kupuje. Kanapki przynosza do firm i tak mozna kupic jak ktos chce

      • 5 0

      • dlatego to sie robi w barach lub piekarniach na miejscu

        przyhcodzisz i mowisz kawe i kanapke z tym i tym i sprzedawczyni smaruje masło majnoez szynka, ser.

        No jak maja chleby i bułki to co za problem zeby jescze mieli lodowke i szynki sery pasty jakies maslo majonez?? bo nie kumam tego , jak skomplikowane to jest

        • 3 0

    • A lokale Loveat na terenia Gdańska? Świeże kanapki, soki, koktajle i zupy.

      • 4 0

  • Kucharze to celebryci teraz haha

    Wywiady opinie itd.
    Mielonego w knajpach nikt nie chce bo robią go z podłej jakości mięsa na starej nigdy niemytej patelni.

    • 11 1

  • Ja jem codziennie chleb z cukrem lub solą.

    Uwielbiam też na śniadanie jajka lub kiełbasę śląską. Do tego szczypiorek i cebulą. Stać mnie na Coca Colę zimna lub zagraniczny Sprite. Wstaje godzinę wcześniej i robię sam śniadanie. Nie muszę płacić nikomu. Za zaoszczędzone pieniądze kupuje sobie wino na weekend.

    • 5 3

  • Mielony (1)

    Witam jestem po 65+ napisze ze w mlodosci z kolegami jezdzilismy PKS albo pociag komwbojki takie wagony byly.Nasz cel to Koscierzyna dworzec PKP tam byl bar I najlepsze kotlety mielone pamietam do dzis ten smak.Zestaw kotlecik ziemniaki pure plus buraczki kosztowal 5zl bralismy po 2kotleciki koszt byl ok 7 zl za zestaw no I super oranzadka trza bylo popic.Po takim jedzeniu z powrotem pociag I gdansk.Bylo nas 6 osob.Zeby miec swoja kase to szlismy na wagony z weglem rozladunek .We trzech bralismy 60 ton wagon ,po calym dniu roboty na reke ok 200zl .Byla kasa to z powrotem na ulubione kotleciki.To byl super czas mielismy w d.....system PRL

    • 11 3

    • Świetny pomysl
      Harowac jak wół by kupić kotleciki w Kościerzynie
      Ekstrawagancko

      • 1 1

  • (2)

    Zgadzam sie z panem w stu procentach, uwazam, ze w trojmiescie i ogolnie w Polsce brakuje dobrych, tradycyjnych restauracji z prawdziwym polskim pysznym jedzeniem, ostatnio coraz wiecej zagranicznych turystow odwiedza nasz kraj i nie maja gdzie sprobowac polskich dan. Mam znajomego hiszpana zakochanego po uszy w polskim jedzeniu i stoluje sie on tylko w barach mlecznych jak tu przyjezdza...

    • 13 0

    • bo trzeba wyjechać na prowincje, moge ci podać długa listę dobrych knajp z tradycyjną kuchnią w okolicach Kartuz, Żukowa czy Wejherowa np. Zieloną Bramę, Spichrz, Kuchnjo, Krzewi Róg , Sobótka, Kaszubski Młyn, u Stolema...

      • 4 0

    • Może iść na golonkę w kapuście do Kubickiego lub na pierogi do Dzika...

      • 1 0

  • Ciekawy artykuł.

    • 4 1

  • (2)

    Wprawdzie kuchnia japońska jest mi obca kulturowo , śledź w oleju z cebulką ,jak najbardziej.
    Jest jeden problem z cenami tych potraw w restauracjach np. zupa z brukwi na gęsinie po ca. 19 PLN.
    Ryba dorsz,porcja 30 PLN, za 150 gram, to sporo.

    • 9 0

    • bo dorsz bałtycki jest na skraju wyginięcia (1)

      Podobnie jak bałtyccy "rybole"...
      Ten za 30 to prawdopodobnie atlantycki, sprowadzany w postaci mrożonego bloku...

      • 1 0

      • a jego wielkość , taka jak większa szprotka

        Wiem, kiedy rybacy łowią i jakie dorszy , więc ich nie jadam w restauracjach, rzadko kupuje je w Helu. Wiem też ,ze od Krynicy Morskiej po Ustkę , w sezonie letnim knajpy oferują świeżego dorsza ( etyka w businessie) , w okresie kiedy jest zakaz połowów jego , no ale turysta musi ( powinien) zjeść rybkę, tylko ze ona jest właśnie mrożona.
        Łosoś bałtycki, też smakuje inaczej niż norweski, z kolei jest go mało i jest drogi.

        • 0 0

  • Najcenniejsze w życiu i rozwoju człowieka - to mieć pasję i dążyć do doskonalenia

    Brawo za pasję za dążenie do doskonalenia się, za brak zadufania w sobie i za serce jakie wkładasz w rozwój. Talent, wiedza i kreatywność czynią z człowieka osobowość nietuzinkową, Uczynienie prostej potrawy na miarę każdej kieszeni coś wykwintnego , podanego artystycznie jest czymś co nie każdy potrafi.
    W polskich restauracjach jest mało potraw świeżych, smacznych za nieduże pieniądze na miarę kieszeni przysłowiowego Kowalskiego. Tam , gdzie jest świeżo i smacznie cena zniechęca.
    Szkoda, ze jest tak mało osób z pasja do gotowania, a tak wiele nastawionych tylko na zysk.

    • 6 0

  • Frykadele to serwują w Holandii.A unas wszystko na modle zachodnią dlatego polskich dań sie wstydzą korposzczurki

    • 5 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Bufet Włoski w Sheraton Sopot

240 zł
muzyka na żywo, degustacja

Happy Hours z Aperol Spritz Wieczory Włoskich Smaków w Każdy Piątek!

degustacja

Happy Hour z Winem Domu Co Sobota!

degustacja

Katalog.trojmiasto.pl - Wkrótce otwarcie

Najczęściej czytane